7 May 2014

Let it out and let it in...

ph. by my sis/ wearing Orsay golf, Zara pants, Reserved shoes

 Yes, again I greet you from the red box. Yes, again in innovative pants 'under knees' (today rather above). Amazing smell of freshness and novelty that now hang in the air is so intense it touches every part of your body and cause you to cough because of its quantity...oh, sorry...except the immortal pants which, for sure, I will have on when the end of the world will come I am wearing on my feet (attention!) PANTHER pattern shoes...yes, that's the key.  I think I' ve already reveal my worst nightmare which include flared trousers, beautifully sweeping the surface of the pavement and horrible winkle-pickers gently emerging from below. But...how was it? People are changing, so me RABEL, I am changing a front and letting spiteful, panther-pattern shoes stay on my feet.

Tak, znowu witam was przy czerwonej budce. Tak, znowu w innowacyjnych spodniach 'poniżej pasa' (tym razem jednak powyżej pasa). Niesamowity zapach świeżości i nowości, który unosi się teraz wokół was jest tak intensywny, że przesiąka każdą nitkę tego co macie na sobie, a wy aż krztusicie się od niego...o, nie...przepraszam bardzo, oprócz niezniszczalnych spodni, w których zastanie mnie koniec świata mam jeszcze na sobie (uwaga!) buty w PANTERKĘ...tak, to jest kluczowe. Chyba wspominałam kiedyś o moim  koszmarze, który łączy w sobie obraz dżinsów 'dzwonów', malowniczo zamiatających cały obszar chodnika i przyczajonych, szpiczastych czubkach szpilek w panterkę, tajemniczo wyłaniających się spod spodni. Ale...jak to było? Ludzie się zmieniają, tak i ja REBELIANCKO zmieniam front i zezwalam mściwym panterkowym butom na pozostanie na moich stopach.


In addition, because of the fact that since last week 'Hair' has became my shadow and every time I catch myself humming 'Let the sunshine in' (yes, I do posses another wonderful property that relates to the fact that  sometimes or maybe often I hum unconsciously; I came to realise I have to do something about that when my math teacher asked me to stop humming...) and my hippie-craze still goes on I would be willing to say that I will asault myself and find even flared-trousers to have something to sweep the mentioned pavement...

Dodając jeszcze sam fakt, że od tygodnia moim cieniem jest 'Hair' i przy każdej okazji łapię się na tym, że nucę 'Let the sun shine in' (tak, posiadam kolejną cudowną właściwość polegającą na tym, że czasami, albo nawet często, nucę nieświadomie; doszło do mnie, że czas coś z tym zrobić, gdy na matematyce 'dostałam upomnienie'...), a moja fascynacja hippisami nadal trwa, byłabym jak najbardziej skłonna twierdzić, że przypuszczę szturm na siebie i znajdę nawet dzwony, żeby mieć czym zamiatać wcześniej wspomniany chodnik...



5 May 2014

Film roll #1...


Here goes unique, one of its kind in the world, wonderful film roll! After several months of quarantine today night my hands took the envelope with photos and I decided to warm myself up looking through those photos...Yes, still Corsica...
 
 Oto przed wami niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju rolka filmu! Po kilkumiesięcznej kwarantannie, dzisiaj w nocy postanowiłam ją wyciągnąć i ogrzać się patrząc na zdjęcia. Tak, jeszcze z Korsyki...

If there are people who also need summer and sun rays- use the opportunity and learn how to eat with your eyes...

Jeśli są na ziemi ludzie, którzy też tęsknią za wakacjami i promieniami słońca, korzystajcie z okazji i nauczcie się jeść oczami...






28 April 2014

This time tomorrow...

ph. my sis/ wearing Zara pants, Pull & Bear blouse, Stradivarius jacket, Primark sunglasses
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 I am a definite anti-master (is it a new word?) when it comes to writing posts. I am not even trying to count all the days that passed by since I wrote something last time. As I estimate it was about a whole month ago so, as  you can see, I've had my hair cut! I am trying hard to avoid those EXTRAORDINARY statements claiming that having your hair cut means a marvelous change/ new life/etc.etc. I just can't. I would even go further, saying that  haircut is something compared to extreme sport for the ones who prefer something not tiring/exhausting. Sitting on that black chair, covered with black cloak that unables you to move, watching your hair slowly, gently and regularly falling towards the floor you cannot do anything but feel the thrill!...Oh, how poor it sounds...always in hurry, busy people of the city and temporal life finds their only entertainment in haircutting! Okay, that's all I have to say, now I am quiet, not talking about hairdressers...

Jestem definitywnym anty-mistrzem jeśli chodzi o regularne pisanie postów. Nawet nie będę próbować policzyć dni, które minęły od ostatniego razu, kiedy cokolwiek napisałam. Z tego, co mi podsuwa mój szacowny umysł wynika, że na jakiś miesiąc wzięłam sobie wolne. Trochę się od tego czasu zmieniło, mam trochę mniej włosów na głowie...Teraz bardzo chciałabym uniknąć wszelkich, niesamowicie odkrywczych stwierdzeń, które głoszą powszechnie znane prawdy typu: nowa fryzura- nowe życie/ścięcie włosów- diametralna zmiana w życiu, która jest początkiem nowej ery/ nie wspominając już o zmianach z powodu zawodu miłosnego itp. itd. Nie mogę. Poszłabym nawet dalej, stwierdzając, że ścinanie włosów jest czymś porównywalnym do sportów ekstremalnych, dla tych, którzy wolą się raczej nie pocić/ trudzić/ męczyć. Siedząc na czarnym fotelu, pod równie czarną peleryną, która owija się wokół torsu i kończyn tak, że nie możesz wykonać już żadnego ruchu, który ma większy zakres niż poruszanie palcami dłoni, patrząc na swoje włosy, które powoli, równomiernie i regularnie opadają na podłogę nie możesz czuć nic innego jak dreszczyk emocji...Jak biednie to zabrzmiało...zabiegani, zapracowani ludzie miasta, wyznawcy życia doczesnego jedyną rozrywkę upatrują w ścinaniu włosów...To wszystko, co miałam do powiedzenia w kwestii fryzjerów, teraz już milczę na ten temat...



 
I feel like I am obliged to inform you about happiness that happened to me...I fell in love and I have a new object of sighs. That's not Sherlock this time ( but I am still in mouring till the next series will be released), but Wes Anderson. Okay, generally his films. I can spend hours watching them, weeks listening soundtracks, think about their point through all of my life, but especially about their esthetics which I cannot even describe in words. Delighted with care for oddments I am watching them so many times always finding something new, watching carefully every, even the tiniests details that might seem to be UNimportant, while in fact they are IMPORTANT. Who knows, maybe some day my obsession will become palpable...now I am still faithfull to my pants that lastly became my number 1, while they are a complete contrary of every pants I had in my wardrobe by this time- high waist (sometimes to high, what appeared in a look of an old teacher with her pants just under her breast...). Now it is absolutely the 'boyfriend type'  just I am not exactly sure if that's a plus as I was always ready to laugh about all the MEN whose pants were just under their knees. Don't worry, I don't plan such revolutions... 
 
Czuję się też zobowiązana do poinformowania was o szczęściu, które mnie spotkało...zakochałam się i mam nowy obiekt westchnień. Tym razem nie jest to już Sherlock (po którym jednak dalej pozostaję w żałobie aż do czasu gdy ukarze się zbawienny, kolejny sezon), ale Wes Anderson. Konkretniej jego filmy, na które jestem w stanie patrzeć godzinami, słuchać ścieżki dźwiękowej  tygodniami, myśleć nad ich sensem do końca swoich dni, ale przede wszystkim nad ich estetyką, której nie umiem nawet opisać słowami. Zachwycona dbałością o drobiazgi oglądam je nieskończenie długo po kolei wpatrując się w każdy, nawet najmniejszy element, który, pomimo tego, że jest NIE ważny, tak naprawdę JEST ważny. Kto wie, może ta fascynacja wkrótce się namacalnie ujawni....póki co, pozostaję jednak wierna spodniom, które stały się moim numerem jeden, swoistym przeciwieństwem tego, co do tej pory było w mojej szafie- wysokiego stanu (czasami, przyznam szczerze, przesadnie wysoki, co objawiało się syndromem starej nauczycielki z pasem pod biustem...). Teraz noszę się z krokiem stanowczo poniżej pasa i nie jestem do końca przekonana co do tego czy jest to plus, biorąc pod uwagę fakt, iż bez końca jestem w stanie wyśmiewać wszystkich MĘŻCZYZN chodzących w cudownym typie spodni 'krok w kolanach'. Na razie aż takich rewolucji nie planuję.

 

31 March 2014

Life is strange...

ph. by my sis/wearing Reserved dress

I am! Sun & energy are also with me, while internal-bear is definately gone! As we have already spring today (unbelievably brilliant statement as all of you probably have a window right by your side) so you can see a DRESS! (wow...I've started using exclamation marks! )  Wearing it on and walking through the streets I feel like I'd be back at 50's. Absolutely my number one since it get a place in my wardrobe! (again!) Reaching about +100 because of last school competition when we decided to dress in 60's style. Yes, that's the key, because my brain was deeply in 50's and long, long time I was sure that if I will put on a wonderfull, flared skirt (that, by the way, looks great when I swirl...except the fact that I look like if I was a hand puppet or for more sensible ones like a doll from a music box, results below...) and (oh God!) make a bun on my head it will be perfect ! I ended up as a HIPPIE and there are pluses of this situation- now nights'n'days I listen to Janis Joplin music. Who knows, maybe after this melancholy period (see: e.g. time of my ilness when TWO whole days I spend lying in bed, under blanket with a cup of tea/cacao which faithfully accompanied me in catching up <yes, let's call it so...> my Oscar and nonOscar  arrears) you will see me wearing on famous windsors (to be honest wearing them I look like a blind mole) and dressed like a HIPPIE...yes, I've just imagine that...
 
Jestem! Słońce i energia też są ze mną, a mój wewnętrzny niedźwiedź dawno poszedł już w niepamięć. Na dobre mamy już wiosnę (co jest niesamowicie błyskotliwym stwierdzeniem, bo z pewnością każdy z was ma obok siebie okno i wystarczy przez nie spojrzeć), nawet kalendarzową, więc dziś biegam już w sukience, przy czym ta jest jedyną w swoim rodzaju, w której idąc przez miasto czuję się jakbym wróciła do cudownych lat 50, dlatego ostatnio jest moim absolutnym numerem jeden. Przy tym jakieś 100 razy tak otrzymuje też z powodu ostatniej imprezy szkolnej, gdy szczęśliwym trafem przebieraliśmy się w stylu lat 60. Tak, to jest kluczowe, ponieważ mój mózg głęboko siedział w latach 50 i długo, długo byłam święcie przekonana, że gdy przyjdę w cudownie rozkloszowanej sukience (która, tak przy okazji świetnie wygląda gdy obracam się wokół własnej osi...pomijając sam fakt, że wyglądam wtedy jak pacynka, dla bardziej wrażliwych jak laleczka w pozytywce, efekty poniżej...) i (może: o zgrozo!) końskim kucyku na głowie, idealnie wpasuję się w klimat. Skończyłam jako HIPPIS, a i ta opcja ma swoje plusy, bo od tej pory dzień i noc słucham Janis Joplin, więc kto wie, może po całym tym melancholijnym okresie (czytaj: między innymi okresie choroby, gdy całe dwa dni przeleżałam w swoim łóżku pod kołdrą, z wcześniej wspominanym kubkiem herbaty/kakao, które wiernie towarzyszył mi, kiedy z nosem przyssanym do ekranu nadrabiałam zaległości <tak, nazwijmy to tak> Oscarowe i nieOscarowe) zobaczycie mnie w sławnych lennonkach (a wyglądam w nich dosłownie jak ślepy kret) ubrana jak HIPPIS...tak, właśnie to sobie wyobraziłam...

 

22 February 2014

Live and let die...

ph. by my sis/ wearing Camaieu coat <that you can see above>,
vintage skirt and Sinsay blouse <that you cannot see on any photo>
Finally we have time and weather that cause my internal-bear-syndrome to move its bum and go out with lazy sun and increasing temperature and look for day light. With a pleasure I would amuse you with a brilliant post but after a while of thoughtless staring at unspecified tree outside the window I realised that there is no point in trying to do it. Maybe in part due to the fact, that after several wonderful romantic comedies with Mrs. Hepburn playing a main role I changed the front and passed the craze for unusually inteligent Walking Dead  what by itself tells about the state of my mind...That`s why this time I am serving you a portion of outfit photos where you cannot exactly see what am I wearing ( I am a genius, aren't I? ). Howerver, I decided to make a little use of them after standing for a while outside (yes, the internal-bear was screaming in pain) and staring at the small screen of the smallest (and <oh God!> pink) camera we had in our house, which, by the way, posses a phenomenal property (maybe a better word to use would be 'a defect')- after taking a photo that small machine needs a while to come to realise that it have just taken a photo and should show it on the screen. Hope all your cameras are rather better...See ya!

Wreszcie nadchodzi czas, kiedy powoli pozbywam się syndromu wielkiego, zaspanego niedźwiedzia grzejącego się w swojej norze/jamie/inna fachowa nazwa i razem ze słońcem i coraz wyższą temperaturą wytaczam się na światło dzienne. Z chęcią zabawiłabym Was jakimś błyskotliwym tekstem, ale minutę temu bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślone drzewo za oknem, stwierdziłam, że nie ma to dzisiaj sensu, po części może dlatego, że ostatnio, po cudownych komediach romantycznych z Mrs. Hepburn w roli głównej zmieniłam filmowy front i  przechodziłam fazę na ponadprzeciętnie inteligentne Walking Dead, co już samo przez siebie powinno tłumaczyć stan mojego umysłu...Dlatego też częstuję Was dzisiaj porcją bardzo outfitowych zdjęć, na których prawie wcale nie widać co mam na sobie. Jednakowoż (więcej nie użyję tego słowa, to sobie obiecałam...), stwierdziłam, że zrobię z nich chociaż mały użytek, po sterczeniu na zewnątrz (tak, wewnętrzy niedźwiedź wył z bólu), wpatrywaniu się w mały ekranik różowego aparatu, jedynego, który został w domu, posiadającego fenomenalną funkcję, a może raczej wadę, polegającą na tym, że po zrobieniu zdjęcia, mała maszynka potrzebuje chwili czasu (czytaj: minuta, albo więcej), żeby uświadomić sobie, że właśnie zrobiła zdjęcie i ma je wyświetlić na ekraniku.


Yes! You can see a blouse below! That`s a succes... 

8 February 2014

All caps of Anna...

Paradoxically,  having no time, sharing it between reading notes of extended math ('Aaaaaaaaaa!' That`s all I can say about that...) and spending time with Corsicans from students exchange (Why do they come when there is zero Celsius degrees outside?) I am going to write a longer post than normally. Suffering from such time deficit I am not able to take some good-looking photos and I am serving you a good portion of selfies (or however you wanna call those photos) As I promised I am back with a new post, whole  about glorious headwear, I mean ruthless caps, which appeared also in the last post in the role of ungrateful, flattening-hair monsters. After a while of thinking I may also say, they are electrifying MONSTERS, that either flatten your hair or make it stand in various, rather odd directions.

Paradoksalnie, mając mało czasu, lawirując miedzy notatkami z matematyki rozszerzonej ('Aaaaaaaaa!' Tyle mogę na ten temat powiedzieć...), a bieganiem za Korsykanami z wymiany (Dlaczego przyjeżdżają gdy za oknem jest temperatura zero stopni?...), właśnie zbieram się do napisania dłuższego postu. Cierpiąc na taki deficyt czasowy nie za bardzo jestem w stanie wyjść i zrobić parę zdjęć, więc serwuję wam świeżą porcję selfies (czy jakkolwiek ktoś chce je nazywać, ja nie mogłam znaleźć żadnego kulturalnego, logicznego odpowiednika, wyłączając te, pokroju 'samolubka' czy tym podobne...). Tak jak obiecałam powracam z nowym postem o cudownych nakryciach głowy, czyli inaczej mówiąc bezlitosnych czapkach, które pojawiły się już w poprzednim poście, w słusznej roli niewdzięcznych, spłaszczających włosy potworów. Po dłuższym zastanowieniu dodałabym, jeszcze, że są elektryzującymi potworami, które albo zrównują włosy z poziomem głowy albo podnoszą je w najmniej pożądane strony.
   
Here we go with number one. Mohair beret. Is there anything more wonderful? To be honest most of them (yes, because there are more of them!) rest in my drawer for a whole winter unable to see even a glimmer of daylight. No matter how French I would look wearing it (hmm...tempting...) I must admit that a mohair-maze (how strange it sounds...) took place about a year ago, when I was falling in love with every beret I came across with just one problem. They were berets and that was the only thing that matters, not caring about the size and the way it looked. As result some of them were simply to
small and when I wanted to press it onto my head hair never looked the same way again. Eventually I may imitate a cook in too small cap...
 
A wiec oto i numer jeden. Moherowy beret. Czy może być coś bardziej cudownego? Szczerze powiedziawszy od jakiegoś czasu większość (bo jest ich więcej!) zimuje w mojej szufladzie, nie mając nawet możliwości ujrzenia światła dziennego. Jakkolwiek francusko (mhmm...kusząco, kusząco) mogłabym wyglądać, moherowy szał (brzmi dość dziwnie...) miał miejsce jakieś półtora roku temu, kiedy to rzuciłam się na wszelkie berety, które znalazłam na swojej drodze, z takim problemem, że liczyło się to, że były beretami, nie to jakie miały rozmiary, czy jak prezentowały się na mojej głowie. W rezultacie niektóre z nich albo zwyczajnie są za wąskie i gdy mam ochotę wcisnąć je na siebie, włosy po walce z moherowym monstrum już nigdy nie wyglądają tak, jak chwilkę wcześniej. W ostateczności, tak jak w tym białym mogę wyglądać jak kucharz w przymałej czapce...

That one is a new thing and  I am waiting for that brave person who will dare to say that polka-dot is just a mistake! That's one of my favourites that unbelievably often breathe the fresh air and traditional quarantine almost did not take place. Now I need a red pleated skirt, yellow shoes and I will be ready
to play a Minnie Mouse in Disneyland...

To jeden z nowych nabytków i niech ktoś odważy się powiedzieć, że groszki to zwyczajna pomyłka! To jedna z moich ulubionych, która oddycha świeżym powietrzem nadzwyczaj często, a tradycyjna kwarantanna prawie nie miała miejsca. Teraz przydałaby się czerwona spódniczka, żółte buty i jestem gotowa zagrać Myszkę Minnie w Disneylandzie...

OH cap. What can I say about that one? It does'n carry any special emotions or memories it is just a
simple beanie that is a real evidence which  prove that I am also a victim of beanie-maze. Watching the sea of those dark caps with various but ALWAYS extremely intelligent inscriptions (see: OH) I
got a bit bored by the idea and covered it with a pile of mohair monsters.

Czapka OH. Cóż ja mogę o niej powiedzieć? Chyba nie niesie ze sobą żadnych konkretnych uczuć czy wspomnień jest po prostu zwykłą typową beanie, która jest najprawdziwszym dowodem na to, że i mnie dotknął, tym razem beanie-szał. Patrząc na morze tych czapek z rozmaitymi, acz zawsze niesamowicie inteligentnymi napisami (patrz: OH), lekko się znudziłam i zakopałam ja gdzieś głęboko pod stertą moherowych potworków.


The last one is not legally mine. I borrowed it from my sister just for a second because that is a weird type of the beret that should fits your head perfectly just as it is and here comes a reasoned finding: my head is not normal.

Ostatni beret legalnie nie jest mój, zapożyczyłam go od siostry, tylko na chwilkę, bo jest  dość dziwnym typem sztywnego beretu, który powinien sam układać się na głowie bez zarzutu, tu wiec nasuwa się uzasadniony wniosek: mam dziwną głowę.



That is the end of my capo-scribble. Hope you did not get to bored...See ya with a new post!

To już koniec mojej paplaniny o czapkach, mam nadzieję, że was do końca nie zanudziłam...Do zobaczenia z nowym postem!